W miejscu, gdzie droga z Kazdębia łączy się z drogą wiodącą przez Strzemieszyce Małe, stał do niedawna krzyż pamiątkowy, który przed laty został wzniesiony przez ludnośćStrzemieszyc na pamiątkę starej lipy, jaka w tym miejscu rosła od wieków. Z lipą tą, zwaną mongolską, łaczy się następująca legenda:
Było to w roku 1241. Na Polskę zwaliła się horda dziczy mongolskiej. Krocie tysięcy Tatarów czyli ludzi z „piekła rodem” zalało cały nasz kraj, roznosząc wszędzie mord i pożogę, zamieniając wszystko w pustynię. Po zdobyciu i spaleniu Krakowa, horda ruszyła na zachód, na dalszy podbój świata. Jeden oddział barbarzyńców liczący kilkuset Tatarów zjawił się pod Strzemieszycami i rozlokował się na wzgórzach widniejących w stronie wschodniej wioski. O świtaniu przerażeni mieszkańcy spostrzegli, że wszelka ucieczka jest niemozliwa, bo wioska otoczona jest hordą, która gotowała się do rabunku i mordu.
Wówczas to piękna Dobrochna, córka miejscowego kmiecia, udała się do obozu mongolskiego, stanęła przed wodzem tatarskim, błagając go o pozostawienie w spokoju wioski. Nadzwyczajna piękność dziewczęcia tak podziałała na dzikiego Tatarzyna, że zgodził ssię ominąć osadę pod warunkiem jednak, że piękna Dobrochna zostanie jego żoną dobrowolnie. Odważne dziewczę przyjęło warunek. Umówiono się, że pod wieczór wódz tatarski gotówko odejścia z oddziałem, zjawi się pod lipą na krańcu wsi, gdzie na niego oczekiwać będzie Dobrochna.
Gdy o warunkach dowiedzieli się mieszkańcy, zapanował w osadzie wielki smutek, a szczególnie w domu Dobrochny. Dowiedziała się o tym również Witka (Witosława), towarzyszka Dobrochny, która jako sierota przebywała w do mu rodziców pięknej dzieweczki. Po krótkim namyśle postanowiła zastąpić piękną Dobrochnę w ten sposób uratować ja od nieszczęścia. Co postanowila, zrobiła.
Pod wieczór ubrała się w najpiękniejsze suknie Dobrochny i przed wyznaczonym czasem stanęła pod lipa. Wódz tatarski obserwując okolicę ze wzgórza, gdzie stał z oddziałem, gotowy do odejścia spostrzegłszy pod lipą postać dziewczyny, podjechał z wozem, za którym ciągnął oddział dzikusów.
Po ulokowaniu Witki na wozie, horda ruszyła w drogę. Dziewczę przymilając się do wodza, nagliło do pośpiechu. Ponieważ Tatarzy nie znali drogi, Witka stała się ich przewodnikiem. Poprowadziła hordę wprost na południe. Mając nadzieję ocalenia w jakiś sposób, postanowiła pozostawiać za sobą ślady, po których można by ją odnaleźć. Po ujechaniu pewnej drogi wyrzuciła z wozu jeden trzewiczek, potem drugi. Za jakiś czas Groniec z naszyjnika bursztynowego itp. Gdy już nie miała co wyrzucać, kazała skręcić w lewo, kierując oddział w niebezpieczne topieliska.
Tatarzy nie spodziewając się zdrady, ruszyli z kopyta za wozem. Upłynęło jeszcze trochę czasu i oto cały oddział wpadł w trzęsawiska w okolicach dzisiejszego Kazibrodku. Powstało w hordzie nieopisane zamieszanie, z którego pragnęła skorzystać Witka. Wyskoczyła z wozu na poły tonącego w bagnie. Sztuka się nie udała. Natrafiła na topiel i utonęła w niej. ten sam los spotkał i tatarów, zginęłi w bagnie wszyscy.
Rano mieszkańcy Strzemieszyc ruszyli po śladach kopyt końskich w nadziei, że odnajdą dziewczynę. Odnaleźli trzewiczek jeden i drugi, odnaleźli Groniec bursztynu, a potem spostrzegli mnóstwo czapic tatarskich wystających jak kozie brody z bagna. Szukano jeszcze dalej, lecz bezskutecznie. Witki nie odnaleziono.
Na tę pamiątkę lipę nazwano lipą mongolską, miejsce gdzie odnaleziono trzewiczek Witki nazwano Trzewiczkiem, gdzie zdybano Groniec bursztynowy przezwano Groniec, zaś bagna, gdzie spostrzeżono czapice tatarskie ochrzczono Kozibrodkiem.
Wszystkie te nazwy przetrwały do dni dzisiejszych. Lipa przed zwaliła się ze starości, a na jej miejscu postawiono krzyż, który ja jeszcze kilka lat temu oglądałem.
Tyle legenda, zapisana przez nieocenionego Mariana Kantora-Mirskiego na początku lat 30. ubiegłego wieku. Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy strzemieszycka historia o Dobrochnie, Tatarach i mongolskiej lipie jest prawdziwa wyjaśniamy od razu: nie jest. Jednak jak niemal każda legenda może nieść ze sobą jakieś ziarno prawdy. W tym przypadku są to lokalne nazwy topograficzne, choć ich etymologia bez wątpienia jest inna niż ta, przytoczona w legendzie: Kozibrodek ma bez wątpienia związek z brodem (pewnie wypasały się tam w okolicy kozy) a nie z tatarskimi brodami. Natomiast sama obecność tatarów w naszej, strzemieszyckiej okolicy w czasie pierwszego najazdu, uwiecznionego przesławną klęską rycerstwa polskiego na polach pod Legnicą, jest mocno wątpliwa. Powszechnie znanym faktem jest, że w 1241 Tatarzy oblegli i złupili Kraków; pamiątka po tamtych wydarzeniach, też legendarną, jest historia hejnału z wieży mariackiej krakowskiego Kocioła. W dalszą drogę na zachód ruszyli jednak z Krakowa szlakiem południowym, na Racibórz, omijając tereny dzisiejszego Zagłębia. Oczywiście, szli ławą paląc i łupiąc co popadnie, ale był to najazd typowo łupieżcy więc nie skupiali się na podziwianiu piękna krajobrazu tylko parli jak najszybciej do przodu. Inaczej rzecz mogła wyglądać podczas drugiego najazdu, w roku 1260. Tatarzy znowu oblegli Kraków, ale tym razem zabawili w okolicy nieco dłużej; tatarskie oddziały, nazwijmy je aprowizacyjnymi, docierały wówczas promieniście aż pod Bytom, więc w okolicach Strzemieszyc jak najbardziej mogli się pojawić (wspominają o nich także legendy będzińskie i grodzieckie). O ile oczywiście Strzemieszyce Małe już w tym czasie istniały. Najstarsze wzmianki pisane o wsi pochodzą dopiero z XV wieku, choć nie wątpliwości, że osada jest znacznie starsza. Jak bardzo? O tym opowiemy w kolejnym artykule.